"Pompeii" ("Pompeje")

O czym to jest: Zniszczenie Pompejów przez wulkan.

pompeje film kit harington

Recenzja filmu:

W starciu Jon Snow vs. Wulkan zdecydowanie zwyciężył Wezuwiusz. Reżyser Paul Anderson zarzekał się, że "Pompeje" będą dla niego opus magnum, najważniejszym filmem życia, o którym marzył od wielu lat i do którego przyłożył się niezwykle starannie. Ale ja byłem sprytniejszy i znając "dokonania" tegoż reżysera ("Alien vs. Predator" do dziś śni mi się po nocach i to niezbyt pozytywnie) doskonale wiedziałem, czego oczekiwać na ekranie. I to właśnie - niestety - otrzymałem.

Zacznijmy od plusów, bo parę się znalazło. Trzeba przyznać, że technologia 3D wymusiła na filmowcach niezwykłą dbałość o szczegóły. Scenografia jest świetna; realia ulic Pompejów pokazano niezwykle drobiazgowo (wliczając w to graffiti na murach). Sama scena destrukcji w wykonaniu Wezuwiusza - choć niemiłosiernie wydłużona - zaprezentowana jest bardzo efektownie (lepiej nawet niż w "Górze Dantego" z Pierce'm Brosnanem). Co do samych scen walk gladiatorów, to reżyser robił co mógł, ale niestety wizualny szczyt antycznego Rzymu został dawno temu osiągnięty w "Gladiatorze", a wszystko inne to obecnie tylko powtarzanie. Z miłych niespodzianek wspomnę jednak, że fajnie było zobaczyć Kiefera Sutherlanda w roli głównego czarnego charakteru (ciekawostka: na starość robi się coraz bardziej podobny do tatusia, aż mi się w niektórych ujęciach mylili).

No to teraz reszta filmu... Kit Harington w sandałach jest nadal Jonem Snowem z "Gry o Tron" i nawet jednym grymasem twarzy nie próbuje udawać, że gra kogoś innego (choć kaloryferek na brzuchu ma w sam raz na wybory Mistera Universe). Co ciekawe gra tu Celta z Północy, więc nawiązania do Muru (tym razem tego prawdziwego) są chyba nieprzypadkowe. Prócz niego na ekranie pojawił się lubiany przeze mnie nigeryjsko-brytyjski aktor o bardzo trudnym nazwisku (Adewale Akinnuoye-Agbaje - spróbujcie to przeczytać na głos!) oraz niezwykle - jak na swoje możliwości - bezbarwna Trinity z "Matrixa".

No to mamy obsadę, a jak fabuła? Tak jak zwykle u Andersona - krótko, płasko i przewidywalnie, z dodatkiem lamerskiej i czerstwej jak suchar końcówki. Czyli dokładnie tak, jak się spodziewałem... Przez pół filmu Jon Snow pojedynkuje się mieczem (ach, kocham w Hollywood te niedorzecznie pojedynki gladiusami!), a przez drugie pół fruwa po ekranie na odrzutowym koniu, co niebezpiecznie kojarzyło mi się z chyba najgorszym filmem w historii światowej kinematografii, czyli polskim "Quo Vadis".

A i spoiler: wulkan wybuchł, a Pompeje zostały zniszczone. Pogrzebmy wraz z nimi ten film - jak dla mnie do jednorazowego obejrzenia. Ale przynajmniej muzykę miał fajną. Na szczęście wkrótce kolejna dawka starożytności w postaci "300: Rise of an Empire". Może Grecy obronią honor antyku...

Wniosek: Słabe, ale obrazki ładne.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger