"Sanctuary" ("Sanktuarium")

O czym to jest: Nieśmiertelna badaczka prowadzi schronienie dla dziwnych stworzeń.

sanktuarium recenzja serialu tapping

Recenzja serialu:

"Sanctuary" stanowi dziwny przykład tego, jak teoretycznie niestrawny serial okazuje się być całkiem przyjemną produkcją science fiction. Oto przepis: bierzemy połowę obsady "Stargate SG-1" i wielu innych seriali SF, dodajemy do tego CGI (większość serialu jest kręcona na greenscrenie), garść mutantów, szczyptę superstworzeń (wampiry, wilkołaki), odrobinę tajnych agencji i kultowych XIX-wiecznych postaci (Kuba Rozpruwacz, Nicola Tesla, Sherlock Holmes, Dr Jekyll/Mr. Hyde), a następnie mieszamy to wszystko i mamy tematykę na cztery sezony serialu. Oto Helen Magnus, czyli dr Carter ze "Stargate SG-1" (tym razem z ciemnymi włosami), zmutowana nieśmiertelna, prowadzi tytułowe Sanktuarium, czyli miejsce schronienia, opieki i badań nad abnormalnymi, a więc wszelkiego rodzaju mutantami, jakie tylko scenarzysta może sobie wyobrazić. Nigdy specjalnie nie przepadałem za tematyką mutantów, a tym bardziej tajnych agencji, ale w tym serialu było coś, co kazało mi go oglądać. Nie wiem czy to znajome mordki obsady, czy też gładki sposób prowadzenia akcji, ale naprawdę nie żałuję. Jak na serial przystało, były odcinki lepsze i gorsze, kilka zupełnie pokręconych (np. odcinek musicalowy, gdzie cała obsada śpiewała, albo bollywoodzki, gdzie tańczyła), ale też parę naprawdę mocnych i świetnych motywów. Moje serce podbił zwampirowany Nicola Tesla, którego pojawienie się na ekranie zwiastowało, że nadciąga świetny odcinek. Co za pomysły! A jak jeszcze dołożyli do tego całą podziemną cywilizację mieszkającą pod skorupą planety (patrz teoria tzw. Hollow Earth), to już nastąpiła prawdziwa jazda bez trzymanki.

Oddaję hołd Amandzie Tapping, która zrobiła wyjątkowo trudną rzecz - pozbyła się twarzy dr Carter, na którą pracowała przecież przez ponad 10 lat. Jako Helen Magnus ma wprawdzie tą samą manierę aktorską, ale mimo to jest naprawdę dobra, wiarygodna i powiem szczerze, że wolę ją w tej roli. Nicola Tesla to samograj, podobnie jak fantastyczny Christopher Heyerdahl w podwójnej roli Wielkiej Stopy i Johna Druitta. Znany z trzecioplanowych rólek science fiction Ryan Robbins w końcu doczekał się porządnej drugoplanowej roli wilkołaka, a mało znana do tej pory Hinduska Agam Darshi całkiem nieźle zagrała łowczynię mutantów. Niestety mamy też minus w osobie głównego bohatera Willa Zimmermana, wyposażonego przez naturę w wielkie wodniste oczy i arogancką aparycję. Nie był to najprzyjemniejszy bohater do oglądania, na szczęście reszta obsady go równoważyła. Druga irytująca mnie postać, czyli córka Helen Magnus, na szczęście zniknęła z obsady po pierwszym sezonie, czym ucieszyła moje serce - nie dość, że zyskaliśmy odświeżenie fabuły, to jeszcze usunęliśmy najbardziej irytującą postać (ach, żeby tak twórcy "Stargate Universe" wpadli na ten sam pomysł z postacią Chloe!).

Niestety irytował mnie nadmiar CGI - ja wiem, że serial został tak pomyślany, by całe otoczenie zrobić mu cyfrowo, ale mimo wszystko wolałbym, żeby Sanktuarium było prawdziwym planem zdjęciowym z drewna i farby, a nie tylko pikselami. Efekty czasem wołały o pomstę do nieba, ale na szczęście nie zawsze. Co ważne, "Sanctuary" posiada też ogromną przewagę nad wieloma podobnymi produkcjami - ma prawdziwe, satysfakcjonujące zakończenie! A to, jak wiemy w erze dzisiejszej telewizji, nie zawsze następuje.

Wniosek: Dobre. Tylko trzeba łyknąć konwencję.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger